Zajmujemy się ciałem i duszą…

O wrażeniach z pobytu pisze jedna z uczestniczek.

Szukając odskoczni od świata codziennych spraw, zapominając o pogoni za tym, co materialne miałam ochotę na ucieczkę. Ponieważ żaden człowiek nie może uciec przed samym sobą chciałam udać się do „królestwa ciszy”, gdzie będę mogła przyjrzeć się swojemu Ja. Gdy tylko dowiedziałam się sie o turnusie organizowanym przez Dorotę Haas – Kimel poczułam, że jest to dla mnie doskonały moment na wyjazd. Wewnętrzny głos, który wzywał mnie do wstąpienia na ścieżkę poznania siebie samej, własnej duchowości po raz kolejny dał o sobie znać, więc postanowiłam go posłuchać. Niepokoiło mnie ciągłe uczucie bycia na niewłaściwym miejscu, jakby w nie swojej skórze, skłonność do rozpamiętywania przeszłości i brak zaufania w to, co przyniesie jutro. Wierzyłam, że rozwiązanie moich problemów nosze w sobie i wystarczy tylko znaleźć klucz do własnej siły. Tylko jak go znaleźć, startując jak ja z niskiego poziomu wibracji z zakorzeniona słabą samooceną? Potrzebowałam naprawdę „końskiej dawki” zastrzyku energetycznego, by uwolnić się od uczucia bezsilności i lęku, które destrukcyjnie blokowały moje działania.

Wyjeżdżając na turnus, nie znałam podstawowych zagadnień dotyczących ezoteryki i bioenergoterapii, nie wiedziałam czy dam radę, ale okazało się, że nie ilość przeczytanych książek z tej dziedziny integrowała nasza grupę. To otwartość ducha na strumień wibrującej energii i miłości krążącej we Wszechświecie pozwoliły nam w ciągu kilku dni stworzyć wspólną rodzinę. Tworzyliśmy krąg, w którym każdy z nas mógł zrozumieć, że nie jest sam i tak naprawdę nigdy nie był, ponieważ od dawien dawna jest cząstką Kosmosu. Poznanie tej prawdy możliwe było dzięki pomocy Doroty oraz wyjątkowych gości – Cecylii i Bogdana. Za pośrednictwem odbieranych przez nich przekazów od Stwórcy, Anielskich Istot, Matki Ziemi i świata duchowego mogliśmy poznawać przesłanie miłości, wysyłane do całej naszej cywilizacji. Podczas naszych codziennych spotkań w kręgu medytacji – zamykaliśmy nasze oczy, ale próbowaliśmy otwierać wrota naszych serc, aby móc jak najlepiej dostroić się do samego Źródła Miłości. Odbywaliśmy swoje podniebne, kosmiczne podróże wypełnione pięknymi barwami, obrazami i osobistymi wizjami. Niesamowite dla mnie były momenty, kiedy przystępując do medytacji próbowaliśmy połączyć się z Matką Ziemią. Miałam wrażenie jakby z moich stóp wyrastały długie korzenie, które próbują zaczerpnąć życiodajnych soków z głębi Ziemi. Czułam jak mocno chciały odzyskać więź ze swoim Źródłem. Wtedy docierało do mnie, że jestem częścią żywego organizmu, nieodłączną częścią Wszechświata. Dlatego powinnam nauczyć się płynąć zgodnie z Jego rytmem i wyczuwać jego sygnały. Pamiętam, jak za wszelką cenę próbowałam wizualizować obrazy w trakcie słyszanych przekazów Cecylii. Cała moja koncentracja uchodziła ze mnie im bardziej próbowałam ją wytężyć. W jej miejsce pojawiały się strumienie dziwnych fal, które przechodziły wzdłuż moich rąk. Mój umysł opróżniał się ze świeżo nasuwanych myśli, jakby chciał na chwile zaczerpnąć pustki, rozkoszować się ciszą i ogrzewać blaskiem migocących kolorów. Docierały do mnie obrazy rozgrywające się w świecie, w którym ludzie nie mają twarzy, ani innych elementów ciała ludzkiego- tylko są świetlistymi energiami, mgiełkami. Widziałam także kontury jasnych, skrzydlatych postaci, ciemną przestrzeń, rozświetlony okrąg…

Próbowałam otworzyć się na twórczą moc wysyłanych do naszego kręgu promieni miłości, harmonii i równowagi. Nie wiem, na ile mi się to udało, ale uczestnictwo w każdej medytacji dodawało mi siły i energii. Czułam, jak przybywa we mnie radości i wiary, że moje ciało zamieszkuje o wiele większa istota, której możliwości są nieograniczone i powinnam wysłuchać, co ma do „powiedzenia”, a także bezgranicznie jej zaufać. Wraz ze swoim ciałem jestem tylko gościem na Ziemi. Dusza natomiast – wcielając się we mnie ma za zadanie rozwinąć mój wewnętrzny skarb i czynić dobro.

Ta prawda napawa mnie dużą radością. Podobnie jak i myśl, że jestem pielgrzymem, który dąży do osiągnięcia stanu jedności ze Wszechświatem, Bogiem, Matka Ziemia. Podczas naszej ziemskiej pielgrzymki niejednokrotnie jesteśmy poddawani próbom, doświadczeniom, które nie zawsze są przyjemne- choć wynikają z naszego przekonania, osądu.

Rozmawiając z Cecylia i Bogdanem – dowiedziałam się, jak bardzo zgromadzone przez lata, fałszywe przekonania potrafią wyrządzić krzywdę naszej podświadomości. Dlatego pamiętając o współzależności między naszą świadomością a kreowaną rzeczywistością, powinniśmy starannie napełniać nasz umysł pozytywnymi koncepcjami. Nasze życie jest wynikiem zbioru tysięcy naszych oczekiwań, zmaterializowanych myśli i podświadomych decyzji. Każda myśl ma ogromna siłę przyciągania rzeczy, ludzi i okoliczności o podobnej naturze. Dlatego na dłuższą metę to właśnie podświadomość, a nie okoliczności zewnętrzne, jest odpowiedzialna za nasze sukcesy i porażki. Niesamowite, jaka moc kreatorska do tworzenia rzeczywistości w nas drzemie. Jednak wykorzystujemy ją w znikomym ułamku lub zapominając o niej, krzywdzimy siebie samych. Tak było w moim przypadku. Pogłębiając się w swoim siedlisku nawyków, ograniczeń i kompleksów zatraciłam wiarę w siebie. Wszystkie negatywne zdarzenia przypisywałam niesprzyjającym okolicznością zewnętrznym. A tymczasem własnymi lękami, obawami i napięciem…… wykreowałam wszystko, co wydarzyło się w moim życiu. Po upływie czasu przyłapałam się na tym, że znalazłam się w tzw. martwym punkcie. Moje życie straciło barwy, nie miałam ochoty o nie zabiegać i je dostrzegać. Zamiast wewnętrznego spokoju, czułam marazm, lęk i rozczarowanie. Ten stan się pogłębiał do momentu, kiedy powiedziałam sobie- „dość, użalania się nad sobą! Pora podnieść się i pójść do przodu. I z takim nastawieniem pojechałam do na turnus do Holzappel. O tym, jak niekorzystny wpływ na stan zdrowia fizycznego i emocjonalnego miały moje nasze fałszywe przekonania dowiedziałam się właśnie tam, podczas zajęć terapeutycznych prowadzonych przez Cecylie i Bogdana. Nie podejrzewałam, że najdrobniejsze dolegliwości naszego ciała wynikają z zaburzeń na polu energetycznym, emocjonalnym czy psychicznym. Sami sobie fundujemy wszelkie schorzenia… jednak nie sposób uleczyć ciało, nie pomagając duszy i odwrotnie. Bioenergoterapeuta Bogdan podjął się zadania oczyszczenia mojego umysłu z nieharmonijnych energii. A ja pamiętając o tym, żeby uwolnić się od wszelkiego odczucia upośledzenia, winy i upadku próbowałam otworzyć się na nowe doświadczenie dobra. Na początku prowadziłam wewnętrzny monolog, jakbym po raz ostatni musiała coś sobie zarzucić, na coś ponarzekać. Następnie poddając się zabiegowi, czułam na sobie wszechobecne ciepło oraz błogie uczucie” bycia w domu”. Ze łzami w oczach przyjmowałam potoki energii wysyłane przez Bogdana. Poczułam się jak pogromczyni własnych słabości, która stoi na ruinach fałszywych wyobrażeń. Moje wnętrze rozpierała radość, bo doświadczyło „kąpieli pochwał” przez niewypowiedziane słowa takie jak „jesteś wspaniała, odważna, wyjątkowa…” Następnie zaczęło zanikać we mnie uczucie lęku a w jego miejsce pojawiło się nastawienie „tu i teraz”. Żyj teraźniejszością, bo Ty nią jesteś- żyj odważnie i bądź budownicza swojego życia.”

Niesamowicie optymistycznie i lekko czułam się po skończonym zabiegu. Jakby słońce zaczęło ogrzewać mnie bardziej swoimi promieniami, a drzewa kołysały się w rytmie mojego marszu.

Kolejnym, wyjątkowym przeżyciem podczas turnusu były dla mnie audiencje u Awatarki-Matki Meery w zamku Schaumburg. Pamiętam, z jaką ciekawością obserwowałam pierwszy darschan. Słyszałam o doznaniach, jakie pojawiają się podczas darshanów i tym bardziej byłam ciekawa swoich własnych odczuć…Wchodząc do sali audiencyjnej otoczonej zapachem drzewa sandałowego nabieram wrażenia, że przekraczam progi wyjątkowego miejsca, do którego mają dostęp wybrańcy. Czuje się trochę nieswojo, jakbym nie pasowała energetycznie do zgromadzonej grupy osób. Jednak po chwili niepewności, kiedy zostaje przydzielone także dla mnie krzesło- wracam do atmosfery wyciszenia, jaka panuje w całym pomieszczeniu. Staram się zapanować nad myślowym chaosem. Nagle wszystkie doznania ostatnich godzin odpływają w najdalsze zakamarki mojego mózgu. Zalewa mnie fala ciszy i spokoju. Dociera do moich zmysłów tylko zapach sandałowego kadzidła. Po chwili w drzwiach pojawia się Matka Meera. Wchodzi w ciszy, z pochyloną głową. Jestem zaskoczona i próbuję pojąć, jak pod postacią takiej skromnej wręcz dziecinnie bezbronnej osoby ukryte jest całe jestestwo z ogromnym pokładem miłości… tego nie należy rozumieć, to się czuje. Żałuję, że nie mogę zobaczyć tej pięknej aury rozświetlonej nad Matką Meery. Podczas audiencji Matka kładzie dłonie na mojej głowie, a następnie na krótka chwile pozwala spojrzeć sobie w oczy. Próbuję z tego kilkusekundowego spojrzenia odebrać przekaz kierowany właśnie do mnie. Brakuje mi trochę matczynego uśmiechu. Z tych ciepłych oczu odczytuje, że Matka pomoże mi wydobyć moją siłę, która we mnie drzemie- abym mogła pomyślnie rozwiązać wszystkie sprawy. Nagle poczułam, jak serce zaczyna kołatać mi w piersi i przechodzi przeze mnie dziwna fala ciepła. Następnie ogarnia mnie spokój i poczucie, że jestem otoczona opieką. Kolejne dwa wieczory spędzone u Matki Meery przynoszą podobne wrażenia. Czuję, jak po raz kolejny dostaję silny zastrzyk bezinteresownej miłości i błogosławieństwa. Wierzę, że kontakt z Matką Meery pomoże mi rozwijać moją duchową wrażliwość. Dzięki niej będę mogła w coraz większym stopniu kierować się impulsami płynącymi do mojej świadomości z ciała uczuciowego.

Matka Meera w jednej ze swoich wypowiedzi przypomina, że rozwój duchowy jest indywidualną sprawą każdej istoty i nic nie może go ani przyspieszyć ani opóźnić.

Mówi także, że „Nie jest konieczne, bycie mi oddanym oraz wierzenie we mnie. Jeśli jesteś prawy i otwarty wobec swojego Guru, Boga, Mistrza, Bogini czy Absolutu – to jest wystarczające i ja będę Twoją wiarę umacniać. Wypełniaj swoją pracę i swoje obowiązki szczerze -całym sercem, z radością. Przynoś pokój i szczęście swojej Rodzinie i swojemu otoczeniu a także proś o to, co sobie życzysz.

Te słowa utwierdziły mnie w przekonaniu, że jeśli będę całkiem normalnie żyć i pracować służąc pomocą tym, którzy jej potrzebują odnajdę swoją duchową ścieżkę. Zamierzam zostawić za sobą minimum, żyć intensywnej i śmielej, kierując sie roztropnością i ufnością, że cały duchowy Wszechświat Światła i Miłości zawsze przyjdzie mi z pomocą i przewodnictwem. Słuchając przekazów Duchowych Istot odbieranych przez Cecylie starałam się patrzeć na życie z perspektywy Duszy, nie zaś racjonalnego umysłu. Wówczas zupełnie inaczej można odbierać świat i życie.

Każdy dzień spędzony w gronie stworzonej przez nas „kosmicznej rodziny” przynosił mi wiele obserwacji i wniosków, których nigdy przedtem nie dostrzegałam. To była prawdziwa lekcja i początek pracy ze swoim ego i wyższym Ja. Wiele się w tym czasie nauczyłam, skorygowałam wiele własnych odczuć i pojęć. Teraz wiem, jak bardzo zakorzenione we mnie stare wzorce i schematy myślowe uniemożliwiały mi kreowanie swojej rzeczywistości. Zaczynam spokojnie przepuszczać wszystko przez siebie i pozwalam wydarzeniom układać się w logiczna całość. Małymi kroczkami uczę się tworzenia pozytywnych myśli i koncentrowania się nad tym, co służy harmonii. Daleka droga przede mną do pokonania, ale wiem, że ją pokonując nie spotka mnie nic, czego nie potrafiłabym unieść lub zmienić. Wierzę, że, jeśli bardziej rozwinę swoją intuicję i nauczę się jej słuchać- dojrzę i wykorzystam szanse, które przybliżą mnie do bycia w jedności ze Źródłem Życia. Pisząc o przeżyciach związanych z oczyszczaniem duszy, chciałabym wspomnieć o innych równoległych zabiegach, które wykonywaliśmy z myślą o naszym ciele fizycznym. W myśl zasady „w zdrowym ciele, zdrowy duch” robiliśmy „letnie porządki“ w naszych organizmach. Pod czujnym okiem Doroty poddaliśmy się zabiegom oczyszczania jelita grubego i wątroby oraz odrobaczania. Nasze ciała były nam wdzięczne za trud i odpłacały się lepszą witalnością. Mile wspominam również poranne wspólne zajęcia z walkingu oraz gimnastyki. Sprzyjała nam fantastyczna pogoda a okoliczna przyroda pozwalała dodatkowo „naładować akumulatory” na cały dzień. Dzięki takiemu obcowaniu z Matką Ziemią doskonale można czerpać energię z jej Źródła.

Życzę każdemu, aby znalazł najodpowiedniejszą dla siebie formę wypełniania swojego Umysłu świetlaną energią. Być może będzie to ciepły promyk o wschodzie słońca, świeża kropla rosy na stopie lub podmuch chłodnego wiatru…? A być może przyszłoroczny wyjazd do Holzappel? Każdy z nas wie doskonale, co jest dla niego najlepsze…

Kończąc, chciałabym serdecznie podziękować WSZYSTKIM organizatorom i uczestnikom wyjazdu do Holzappel za to, że byli dla mnie wspaniałymi nauczycielami z anielską cierpliwością i towarzyszyli mi podczas moich poszukiwań. W stronę kosmosu wysyłam także strumień wdzięczności za pomyślny splot wydarzeń, który umożliwił mi ten wyjazd.

Elfik